"Losy Teresy, Krzysztofa i Marcina to historia, w której czytelnik odnajdzie cząstkę własnego życia. Przeszłość upomina się o każdego z nas i to w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Nie jesteśmy w stanie temu zapobiec, ale możemy się z naszą przeszłością zmierzyć. Teresa – główna bohaterka książki, kobieta po trzydziestce – ma pracę, męża i dwójkę dzieci. Jest szczęśliwa, jednak czasami zastanawia się, czy z kimś innym jej życie nie byłoby ciekawsze. Kiedy pewnego dnia spotyka Marcina, swoją młodzieńczą miłość, staje przed trudnym wyborem: spróbować życia z dawnym ukochanym i przekreślić ostatnie dziesięć lat czy być wierną żoną i zmagać się z ciągłym uczuciem niespełnienia? "
Książka Kozłowskiej… życiowa historia- niby nic specjalnego. Na jednej szali miłość sprzed lat, na drugiej rodzina. W bibliotece przed wypożyczeniem książki staram się czytać krótkie opisy z tyłu. Gdybym nie słyszała o pisarstwie Antoniny Kozłowskiej, zapewne nie sięgnęłabym po „Trzy połówki jabłka”. Wina tematyki- daleko mi jeszcze do takich problemów jak te zawarte w treści. Ale na całe szczęście- słyszałam. I dzięki temu przeżyłam dwa, czy trzy dni pochłonięta- nie spodziewając się, że w tych wszystkich pozytywnych opiniach nie ma ni krzty przesady.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy (znając już trochę autorkę z jej internetowego bloga)- wątki autobiograficzne. Znalazłoby się tu tego sporo...Gdzieś, ktoś zastanawiał się czy autorka przypadkiem nie spisała swojej historii. I szczerze mówiąc mnie też to zastanawia :) Może właśnie dlatego Teresa jest tu najbardziej realną postacią. Cała reszta- Marcin, Krzysiek, Paula- jakby trochę oderwani od rzeczywistości. Przykładowo- Krzysiek, który wie, ze coś jest nie tak, ale do końca to on woli jednak nie wiedzieć. A tak, żeby nie psuć małżeństwa... Jakoś nie wyobrażam sobie takiej postawy u człowieka, który podejrzewa, że żona go zdradza. "Mało życiowy"- o tak.
Jeśli chodzi o język- bez zarzutu. Właściwie od początku do końca czytało się świetnie; niezależnie od tego czy był to późny wieczór, czy wczesny ranek.
Lubię też gdy jakaś historia ma motyw muzyczny, ten który zdaje się przewodni. Autorka pozornie mimochodem wspomina o jednym utworze, który idealnie wpasowuje się w atmosferę relacji na linii Teresa- Marcin. Tu mogę bez problemu mieć podzielną uwagę- słuchać „Rhinoceros” The Smashing Pumpkins (gdyż właśnie o tym motywie mowa) oraz spokojnie czytać.
Taką literaturę mogę sklasyfikować jako „babskie czytanie” ale nie doszukujcie się tu lekceważenia z mojej strony. Po prostu uważam, że dla kobiet (powiedzmy, że w prawie każdym wieku) to idealny umilacz czasu, a co do mężczyzn- sądzę, że problemy Teresy nie wielu z nich by zainteresowały.
moja ocena: 5/6


Debiut powieściowy młodej amerykańskiej pisarki. Błyskotliwa, wzbudzająca ogromne emocje powieść o życiu i śmierci, radości i smutku, przebaczeniu i zemście, a także o miłości, gojeniu duszy i zapominaniu. Książka, która wstrząsnęła milionami ludzi na całym świecie. Narratorką opowieści jest czternastoletnia Susie Salmon, która przemawia do czytelnika z nieba. Zgwałcona i zamordowana przez miłego sąsiada, a zarazem seryjnego gwałciciela, obserwuje życie na Ziemi, które toczy się już bez jej udziału: przyjaciół i rodzinę nietracących nadziei, że zostanie kiedyś odnaleziona, młodszego braciszka starającego się zrozumieć znaczenie słowa „odeszła”, zabójcę zacierającego ślady zbrodni i policję prowadzącą poszukiwania. Zwiedza niezwykłe miejsce zwane niebem bezmiernym, w którym się znajduje, gdzie każde jej życzenie zostaje natychmiast spełnione, z wyjątkiem jednego – możliwości powrotu do ludzi, których kocha."
